Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/176

Ta strona została uwierzytelniona.
—   176   —

Przed zamkiem rozlegały się sygnały na trąbkach, bito w bębny...
— Co to znaczy, Gourvillu?
— Król przybywa, ekcselencjo.
— Król!
— Tak, panie mój, król, który nie zatrzymywał się na przeprzęgach, który pozabijał konie i przyjechał o osiem godzin wcześniej, niż pan rachowałeś.
— Zgubiony jestem!... — jęknął Fouquet. — Zacny d‘Artagnan zapóźno mnie ostrzegł!
Król wjeżdża właśnie do miasta; odezwały się armaty na wałach, a odpowiedziały im armaty ze statku, stojącego w dole rzeki.
Skoro król wszedł do przedsionka, d’Artagnan skierował się do mieszkania Fouqueta, lecz tak wolno, tak po maleńku, zatrzymując się co chwila dla rozmowy z muszkieterami, w rząd ustawionymi, iż rzecby można, że rachował minuty, lub kroki swoje, zanim miał spełnić posłannictwo.
Fouquet roztworzył okno, aby z nim się rozmówić.
— Oho!... — zawołał d’Artagnan, zobaczywszy ministra — jeszcześ pan w domu, ekscelencjo?
Słowo „jeszcze“ wymówione z naciskiem przekonało Fouqueta, jak pożytecznemi były rady i wskazówki, udzielone mu podczas odwiedzin muszkietera.
Minister westchnął jedynie.
— Tak, panie, jestem jeszcze w domu — odpowiedział — przybycie króla przeszkodziło mi do wykonania zamiaru...
— To ekscelencja wiesz, że król przyjechał?...
— Widziałem króla i sądzę, że tym razem z jego rozkazu przychodzisz...
— Dowiedzieć się o zdrowie ekscelencji i prosić, jeżeli będziesz mógł, abyś zechciał udać się do zamku.
— Zaraz, panie d‘Artagnanie, natychmiast.
Fouquet westchnął raz ostatni, wsiadł do karety, tak był bowiem osłabiony, że iść nie był w stanie, i udał się do zamku w towarzystwie d‘Artagnana.