czas, był dobrze reprezentowany. Z tego wynikło, że król, przybywając do Melun, ujrzał się na czele muszkieterów, Szwajcarów i oddziału gwardji francuskiej.
Wojsko ukazało się przed Melun, którego przedniejsi mieszkańcy złożyli klucze królowi, z prośbą, ażeby wstąpił do ratusza i tam, podług zwyczaju, napił się wina honorowego.
Król, spodziewając się, że przejedzie tylko przez miasto, zaczerwienił się ze złości.
— Co to za głupiec sprawił mi to opóźnienie? — mruknął, podczas kiedy najstarszy z mieszczan miał mowę do króla.
— To nie ja — odpowiedział d‘Artagnan. — Ale zdaję mi się, że to pan Colbert.
Colbert usłyszał wymówione swoje nazwisko.
— Co pan rozkaże? — zapytał.
— Chciałbym wiedzieć, czy to pańskiem staraniem król będzie pił wino?
— Tak, panie.
— A zatem to pana król nazwał...
— Jak?
— Nie pamiętam... ale czekaj... tak, bydlęciem, nie... osłem, czy głupcem, tak, tak, król taką nazwą zaszczycił tego, co mu sprawił tę niespodziankę.
Poczem d‘Artagnan najspokojniej zaczął głaskać swego konia.
Duża głowa pana Colberta nadęła się jak balon.
Szczęściem, mowa skończyła się, król napił się wina i wszyscy ruszyli przez miasto. Noc nadchodziła, a z nią nikła nadzieja widzenia się z La Valliere.
D‘Artagnan zgadł, że król niecierpliwi się. Chciał on, ażeby król przybył do Vaux dla bezpieczeństwa z całą eskortą, z drugiej strony jednak czuł, że opóźnienie to drażniło króla. Jakże pogodzić te okoliczności?
— Jak długo będziemy jeszcze jechać? — spytał wreszcie niezadowolony król.
— Karety godzinę — rzekł d‘Artagnan — drogi bowiem są dobre.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.
— 18 —