Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/189

Ta strona została uwierzytelniona.
—   189   —

D‘Artagnan nadstawił uszu: nie było słychać dyszenia końskiego, a przecież Fouquet pędził jak wiatr. Przeciwnie, koń czarny, jak w paroksyzmie kaszlu, rzęził i robił bokami.
— Niech padnie — myślał muszkieter — lecz dopędzić go muszę...
I zaczął mundsztukiem krwawić pysk biednego zwierzęcia, a ostrogi w brzuch mu zagłębiać. Doprowadzony do ostateczności, koń pomknął naprzód i zbliżył się na strzał pistoletowy do Fouqueta.
— Odwagi! — mruczał muszkieter — odwagi! biały przecie ustanie, a jeżeli koń nie padnie, jeździec długo nie wytrzyma!
Lecz koń i jeździec trzymali się ostro i coraz zyskiwali na odległości. D‘Artagnan wydał dziki okrzyk; minister się odwrócił.
— A to wściekły jeździec i koń zarazem! — przeklinał kapitan.
— Hola! mordioux, panie Fouquet! hola! stój! z rozkazu króla!
Fouquet nie odpowiedział.
— Czy pan słyszysz? — zawył d‘Artagnan, którego koń się potknął.
— Słyszę! — odparł Fouquet lakonicznie.
I dalej leciał.
D‘Artagnan o mało nie oszalał; krew napływała mu do skroni, do oczu, w uszach szum się rozlegał.
— Z rozkazu króla! — krzyknął jeszcze — stój! lub strzelę.
— Proszę — odrzekł Fouquet, nie przestając uciekać.
D‘Artagnan porwał pistolet, odwiódł kurek, spodziewając się, że chrzest stali powstrzyma nieprzyjaciela.
— Masz pan także pistolety — zawołał — broń się zatem...
Fouquet odwrócił się i, patrząc prosto w twarz kapitana, rozpiął prawą ręką ubranie na piersiach, lecz olstrów się nie dotknął.
Dwadzieścia zaledwie kroków ich dzieliło.
— Mordioux! — rzekł d‘Artagnan — nie zostanę pańskim