Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.
—   19   —

Król spojrzał na niego.
— A dla króla kwadrans wystarczy — pośpieszył dodać.
— A zatem będziemy jeszcze za dnia!... — rzekł Ludwik XIV-ty.
— Ależ umieszczenie dworu i wojska — wtrącił zwolna Colbert opóźni przybycie Waszej królewskiej mości, jakkolwiek będzie ono pośpieszne!...
— O ty, podwójny głupcze!... — pomyślał d‘Artagnan gdybym miał jaki interes w pozbawieniu cię łaski, uczyniłbym to w dziesięć minut... — Gdybym był na miejscu króla — dodał głośno — udałbym się do pana Fouquet, który jest bardzo dobrze wychowanym człowiekiem, zostawiając mój orszak, a pojechałbym, jak przyjaciel do przyjaciela, sam jeden, z kapitanem gwardii przez co byłbym większym i nietykalnym.
Radość zabłysła w oczach królewskich.
— To się nazywa dobra rada, moje panie!... rzekł król.
— Jedziemy, jak przyjaciele do przyjaciela. Powozy niech jadą zwolna, my zaś, panowie, dalej naprzód!...
Wszyscy konni pojechali za nim.
Colbert ukrył wielką ze zmarszczonem czołem głowę za karkiem konia, na którym jechał.
— Wygram na tem — mówił do siebei d‘Artagnan, galopując — bo zobaczę i rozmówię się z Aramisem, a zresztą pan Fouquet jest szlachetnym człowiekiem, do licha, ja to mówię i trzeba temu wierzyć.
I tym sposobem około godziny siódmej wieczorem król, bez odgłosu trąb, bez straży i dworu, przybył na dziedziniec Vaux, gdzie Fouquet, uprzedzony o jego zbliżaniu się, oczekiwał nań z odkrytą głową, pośród swoich sług i przyjaciół.