Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/197

Ta strona została uwierzytelniona.
—   197   —

— Pan Fouquet, Najjaśniejszy Panie — odparł d‘Artagnan — zamknięty w żelaznej klatce, przygotowanej przez Colberta, pędzi co koń wyskoczy do Angers.
— Dlaczego opuściłeś go w tej drodze?
— Ponieważ nie miałem polecenia jechać do Angers. Najlepszym tego dowodem, że przed chwilą król kazał mnie poszukiwać... a w dodatku miałem inne jeszcze powody.
— Jakież to?
— Gdybym został, biedny pan Fouquet nie próbowałby nawet wydostać się na wolność.
— A więc?... — zawołał król osłupiały.
— Najjaśniejszy Panie, najgorętszem życzeniem mojem jest widzieć pana Fouquet wolnym. Straż nad nim powierzyłem brygedjerowi, największemu niedołędze ze wszystkich moich muszkieterów, z tą myślą, ażeby więzień uciekł.
— Dziwię się mocno — rzekł król ponuro — żeś pan odrazu nie przeszedł na stronę tego, którego pan Fouquet chciał posadzić na tronie moim. Wszystko cię tam ciągnęło: przywiązanie i wdzięczność... W mojej zaś służbie, mój panie, służy się tylko jednemu panu.
— Gdyby pan Fouquet nie poszedł był wyciągnąć Waszej Królewskiej Mości z Bastylji — odparł d‘Artagnan ponuro — to wiesz dobrze. Najjaśniejszy Panie, że jest człowiek, który byłby tam poszedł, a tym człowiekiem ja jestem.
Ludwik uchylił drzwi i przywołał Colberta. Colbert nie odszedł daleko i zaraz się zjawił.
— Colbert, czy ty kazałeś zrobić rewizję u pana Fouqueta?
— Tak, Najjaśniejszy Panie.
— Cóż znalazłeś?...
— Pan de Ronchechart, wysłany z muszkieterami Waszej Królewskiej Mości, oddał mi papiery.
— Sam je przejrzę. Podaj mi pan rękę.
— Rękę, Najjaśniejszy Panie?
— Tak, złączę ją z ręką pana d‘Artagnana — dodał, zwracając się z uśmiechem do żołnierza, który w obecności urząd-