Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/198

Ta strona została uwierzytelniona.
—   198   —

nika przybrał znów postawę wyniosłą — poznajcie się, panowie.
A wskazując Colberta:
— Jest to mierny pracownik na podrzędnem stanowisku, lecz będzie wielkim człowiekiem, skoro wyniosę go na pierwsze miejsce.
— Najjaśniejszy Panie!... — jąkał Colbert, przejęty radością i obawą zarazem.
— Rozumiem teraz przyczynę — szepnął d‘Artagnan do ucha królowi — zazdrość go pożerała.
— Właśnie, i ta zazdrość nie pozwalała mu rozwinąć skrzydeł.
— Będzie to obecnie wąż skrzydlaty — mruczał muszkieter, nie mogąc odrazu pozbyć się uprzedzeń do niedawnego przeciwnika.
Lecz Colbert podszedł do niego z obliczem odmiennem zupełnie, niż dotąd u niego widział; słodycz i dobroć malowały się na twarzy a spojrzenie miało tyle szlachetnej inteligencji, że d‘Artagnan, który znał się na powierzchowności ludzkiej, zmiękł i prawie zmienił zdanie o ministrze.
Colbert uścisnął mu rękę.
— To, co król panu teraz powiedział jest dowodem, o ile Najjaśniejszy Pan zna się na ludziach. Ścigając i prześladując nadużycia, nie zaś ludzi, chciałem dać dowód, iż pragnę monarsze mojemu przygotować świetne panowanie, a ojczyźnie mojej zapewnić szczęście i wielkość. Masę mam projektów, panie d‘Artagnan, ujrzysz je wprowadzone w czyn, skoro zakwitnie pokój w kraju, a jeżeli nie mam pewności, czy zdobędę przyjaźń ludzi zacnych i dobrze myślących, spodziewam się jednak zasłużyć na ich szacunek. Życie moje poświęcę dla otrzymania takiej nagrody.
Te wzniosłe uczucia, ta gwałtowna zmiana i milcząca aprobata króla, dały dużo do myślenia muszkieterowi. Ukłonił się też bardzo grzecznie Colbertowi.
Widząc, że są pojednani, król pożegnał ich skinieniem, po-