— Czyś oszalał?... — zawołał. — Skąd wiesz, że to nie jest podstęp?...
— Ależ, jeżeli d‘Artagnan nas wzywa, to jednakże...
— Kto ci powiedział, że to d‘Artagnan?...
— Jego pismo... przecie...
— Można podrobić pismo. To jest podrobione właśnie, trzęsące jakieś, krzywe...
— Masz rację, jak zawsze; lecz tymczasem znów jesteśmy jak w rogu.
Aramis milczał.
— Co prawda — dodał poczciwy Porthos — nie potrzebujemy nic wiedzieć...
— Co ja mam robić?... — zapytał Jonathas.
— Powrócisz na pokład kapitana.
— Dobrze, eminencjo.
— I powiesz, że prosimy, aby raczył sam przybyć na wyspę.
— Rozumiem — rzekł Porthos.
— Dobrze, eminencjo — odrzekł Jonathas — a jeżeli kapitan odmówi.
— Jeżeli odmówi zrobimy z armat użytek, ponieważ je posiadamy.
— Przeciwko d‘Artagnanowi?...
— Porthosie, jeżeli to d‘Artagnan, to przyjdzie tutaj. Odjeżdżaj, Jonathas.
— Na honor, nic a nic nie rozumiem — mruczał Porthos.
— Przyszła chwila, drogi przyjacielu, że wszystko ci wytłumaczę: siadaj tu obok mnie, nadstaw uszu i słuchaj.
— O!.. bądź pewny, słucham uważnie!...
— Mogę odbić od brzegu, eminencjo?... — wołał Jonathas.
— Jedź i powracaj z odpowiedzią.
— Hola!.. przepuścić statek!...
Statek odpłynął do okrętu wojennego.
Aramis ujął za rękę Porthosa i rozpoczął wyjaśnienia.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.
— 207 —