Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/222

Ta strona została uwierzytelniona.
—   222   —

z nich wniosków, aby trzeci miał się wydarzyć. Człowiekowi tak dzielnemu, jakim ty jesteś, nie przystoi być zabobonnym mój zacny Porthosie; zresztą nie znać tego wcale, aby nogi uginały się pod tobą.
— Przed chwilą słaniałem się, byłem bezwładny, a w ostatnich czasach fenomeni ten, jak go nazywasz, powtórzył się cztery razy. Nie powiem, aby mnie to miało zatrważać, ale gniewa mnie niewymownie; życie jest rzeczą przyjemną. Mam pieniądze, mam piękne posiadłości ziemskie, mam moje konie ulubione, przyjaciół, których kocham nad wszystko: d‘Artagnana, Athosa, Raula i ciebie.
Niezrównany Porthos nie zadawał sobie trudu, aby ukrywać, że Aramisa stawia w ostatnim rzędzie swoich przyjaciół.
Aramis uścisnął mu rękę.
— Przeżyjemy jeszcze długie lata — rzekł — aby zachować światu próbki ludzi niepowszednich. Zaufaj mi, przyjacielu drogi: nie mamy żadnej odpowiedzi od d‘Artagnana, to dobry znak; musiał on wydać rozkaz zgromadzeniu floty, dla odpłynięcia. Ja także wydałem rozporządzenie zatoczenia łodzi aż do ujścia wielkiego podziemia Lokmarja, wiesz, tam gdzieśmy tyle razy czatowali na lisy.
— Tak, tam, gdzie korytarz styka się z małą arkadą, odkrytą przez nas tego dnia, w którym ów wspaniały lis wymknął się tamtędy.
— Tam właśnie. Na wypadek nieszczęścia, łódź nasza ukryje się w podziemiu; już ona tam być musi. Wyczekamy przyjaznej chwili, i osłonięci ciemnością nocy, na morze!
— Piękny pomysł, a co na tem zyskamy?
— Zyskujemy to, że nikt o tej grocie nie wie prócz dwóch lub trzech tutejszych myśliwych; zyskujemy, że wrazie zajęcia wyspy, poczty, wysłane na zwiady, nie dostrzegłszy łodzi przy brzegu, nie będą podejrzewały, aby ktoś wymknąć się zechciał, i przestaną dawać baczenie.
— Rozumiem.
— A jakże teraz nogi.
— O! przewybornie.