Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.
—   223   —

— A widzisz, że wszystko się składa, aby zapewnić nam spokój i nadzieję. D‘Artagnan uwolni morze i pozostawi nam zupełną swobodę.
Niema już obawy przed flotą królewską ani wkroczenia wrogów na wyspę.
— Miejmy nadzieję — zcicha przemówił Porthos, pokrzepiany nieco zapałem towarzysza.
Naraz zabrzmiał okrzyk:
— Do broni!
Okrzyk ten, powtórzony stoma głosami, doszedł do uszu dwóch towarzyszów, wprawiając jednego z nich w podziw, a drugiego w wielki niepokój. Aramis otworzył okno; ujrzał tłumy ludzi, biegających z pochodniami. Kobiety uciekały, zbrojni zaś śpieszyli na stanowiska.
— Flota! flota!... — krzykną! jeden z żołnierzy, poznawszy Aramisa.
— Flota?... — powtórzył tenże.
— Na pół armatniego strzału.
— Do broni!... krzyknął Aramis.
— Do broni!... — zagrzmiał potężny głos Porthosa.
I pędem pobiegli ku tamie, aby ukryć się pod osłoną baterji. Tymczasem ukazały się szalupy, naładowane żołnierstwem; płynęły one w troistym kierunku, aby w trzech naraz punktach na ląd ich wysadzić.
— Co robić?... — zapytał oficer od straży.
— Wstrzymać je; a jeżeli nie staną, ognia! — zakomenderował Aramis.
W pięć minut potem zagrały strzały armatnie. Ale szalupy za blisko już były, aby strzały armatnie mogły celnie mierzyć; przybiły do brzegu i rozpoczęła się zażarta walka.
— Co ci się stało, Porthosie?... — zapytał Aramis towarzysza.
— To nic... moje nogi... doprawdy to niepojęte... przyjdą do siebie, nacierając na nieprzyjaciela.
Rzeczywiście z taką siłą natarli na napastników, tak w podkomendnych zagrzali ducha, że królewscy w popłochu cofnęli się do łodzi, unosząc swych rannych, jako jedyną zdobycz.