— Z największą chęcią, panie, lecz...
— To nam wyświadczy przysługę; bo oznajmiając pełnomocnikowi królewskiemu o poddaniu się zbuntowanych, otrzymać możesz dla nas jaką łaskę, objaśniając go, w jaki sposób poddanie to się odbyło.
— Łaskę! — powtórzy! Porthos z zaiskrzonemi oczyma — łaskę! — nie znam tego, słowa!
Aramis z niecierpliwości trącił go w łokieć, jak to zwykł był czynić w pięknych dniach ich młodości, wtedy, gdy chciał mu dać do poznania, że palnął bąka.
Zrozumiał Porthos i zamilkł.
— Pójdę, panowie — odrzekł Biscarrat, zdziwiony nieco tem słowem „łaska“, wymówionem przez dumnego muszkietera, którego czyny bohaterskie z takim zapałem opowiadał i wychwalał przed chwilą.
— Żegnaj więc, panie Biscarrat — z ukłonem powiedział Aramis, — a jako ostatnie wspomnienie, przyjmij wyrazy najwyższej wdzięczności naszej.
Zacny młodzieniec dosiadł konia, którego podać mu rozkazał Aramis, i popędził w kierunku kanonady, która przed chwilą taki popłoch rzuciła na ludność miejscową i przerwała rozmowę dwóch towarzyszy z ich młodym jeńcem.
Aramis popatrzył za odjeżdżającym, i zostawszy sam na sam z Porthosem:
— I cóż, czy pojmujesz o co chodzi?... — zapytał.
— Nie, na honor.
— Czy Biscarrat nie zawadzał ci tutaj?...
— Nie, dzielny z niego chłopiec.
— Nie przeczę; zapominasz jednak o Lokmarji, czyż potrzeba, by wszyscy o niej wiedzieli?
— A!... prawda, prawda, rozumiem. Mamy się wymknąć przez podziemie.
— Jeżeli raczysz zezwolić na to — odparł słodziutko Aramis. — W drogę, przyjacielu Porthosie!... Statek nasz oczekuje na nas, król nie złapał nas jeszcze!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/229
Ta strona została uwierzytelniona.
— 229 —