— Jestem!... — krzyknął Biscarrat.
— Wyjdź pan, polegamy na twej prawości.
I puścił młodzieńca. Biscarrat szedł, kierując się wpadającem z zewnątrz światłem.
Aramis i Porthos nadstawili ucha z natężeniem, jak ludzie, których życie zawisło na włosku.
Biscarrat dotarł do wyjścia, a za nim podążyli koledzy.
— O!... o!... — odezwał się jeden z nich, wyszedłszy na światło — jakiś ty blady!
— Ależ na Boga, co ci się stało?... — zapytały wszystkie głosy razem — coś tam zobaczył.
— Cóż chcecie, abym tam zobaczy!?... — zapytał. — Zgrzany byłem, wchodząc do groty, i zimno mnie przejęło; nic więcej.
— Ale czy nie wiesz, co się zrobiło z psami? nie dowiedziałeś się? czy nie słyszałeś co o nich?
— Przypuszczać należy, że poszły inna drogą — odparł Biscarrat.
— Panowie — odezwał się jeden z młodych ludzi — w tem wszystkiem, co się tu dzieje, w pobladłej twarzy i milczeniu naszego kolegi, kryje się jakaś tajemnica, której Biscarrat nie chce lub nie może wyświecić. Jeden jest tylko pewnik, że Biscarrat coś w grocie zobaczył. Otóż jestem ciekawy widzieć to, co i on, choćby to był sam djabeł. Do groty, panowie!... do groty!
Biscarrat zastąpił kolegom drogę.
— Panowie!... panowie!... nie wchodźcie tam, na Boga!.. — wołał rozpaczliwie.
Wtedy jeden z oficerów, dojrzalszy od innych wiekiem, który trzymał się na uboczu i milczał, wystąpił naprzód:
— Panowie — rzekł on głosem spokojnym, stanowiącym sprzeczność z ożywieniem młodych ludzi — jest w tem coś czy ktoś, co djabiem nie jest bynajmniej, lecz czemkolwiekbądź jest, dość ma jednak władzy, aby kazać psom naszym zamilknąć. Trzeba więc zbadać, co to jest takiego.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/237
Ta strona została uwierzytelniona.
— 237 —