I ruszyli na jego spotkanie.
— Panie — przemówił do Biscarrata kapitan — zaręczają mi, że wiesz, co to za ludzie są w grocie, którzy się tak rozpaczliwie bronią. W imieniu króla, nakazuję ci, abyś zeznał prawdę.
— Kapitanie — rzekł Biscarrat — nie potrzebujesz nakazywać mi, słowo moje zwrócono mi w tej chwili, i w imieniu tych ludzi przychodzę.
— Oznajmić mi, iż się poddają?
— Oznajmić, iż zdecydowani są bronić się do śmierci, jeżeli nie ofiarują im korzystnych układów.
— Ilu ich więc jest?
— Dwóch — odparł Biscarrat.
— Dwóch, i oni chcą nam układy narzucać?
— Nazywano ich niegdyś: Porthos i Aramis. Dziś zaś zwą się: pan d’Herblay i pan du Vallon.
— Cóż oni mają w tej sprawie?
— Oni to bronili Belle-Isle dla pana Fouqueta.
Dwa te imiona „Porthos i Aramis“ wzbudziły szmer pomiędzy wojownikami.
— Muszkieterowie!.. muszkieterowie!... — powtarzano sobie.
I pełnych odwagi młodzieńców dreszcz zapału i trwogi zdjął, na myśl spotkania oko w oko tej znanej chwały armji francuskiej.
— Musimy spełnić nasz obowiązek — rzekł kapitan i, nie czekając długo, zawołał: — Baczność, panowie!
Nabrawszy przybliżonego pojęcia o miejscowości, kapitan podzielił oddział swój na trzy grupy, które, wchodząc jedna po drugiej, utrzymywać miały we wszystkich kierunkach nieustający ogień.
W tym ataku można było liczyć na pewną stratę pięciu, a może dziesięciu ludzi; lecz skończyć się musiało niewątpliwie na ujęciu opornych, skoro innego wyjścia nie mieli, a wziąwszy wszystko w rachubę, przypuścić było trudno, aby dwóch łudzi, położyło trupem osiemdziesięciu żołnierzy.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/240
Ta strona została uwierzytelniona.
— 240 —