Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/244

Ta strona została uwierzytelniona.
—   244   —

— A pięciu dawniejszych to razem osiemdziesięciu... A! a! — z namysłem mówił Porthos.
— Znalazłem sposób — mówił Aramis — ale muszą wszyscy naraz wejść do pieczary, wtedy...
— Ależ, proszę cię, jakim sposobem przywabić ich tu wszystkich?
— Nie ruszając się z miejsca, dobry mój Porthosie.
— Niech i tak będzie, a więc gdy zgromadza się tu wszyscy?
— Wtedy już polegaj na mnie, mam ja pewien pomysł.
— Jeżeli tak, zgadzam się na wszystko... pomysł twój musi być dobry... jestem spokojny.
— Stań na czatach, Porthosie.
— A ty co będziesz robić?
— Nie troszcz się o mnie, mam ja swoje zadanie.
— Zdaje mi się, że słyszę głosy.
— To oni. Na stanowisko! Trzymaj się tak, abym cię głosem i ręką zdołał dosięgnąć.
Porthos skrył się do drugiej komory, w której było zupełnie ciemno.
Aramis wślizgnął się do trzeciej; olbrzym trzymał w dłoni sztabę żelazną, pięćdziesiąt funtów ważącą. Porthos lewarem tym władał z zadziwiającą łatwością; służył on do podważania łodzi. A bretończycy tymczasem pchali statek ku skałom nadbrzeżnym. W przedziale oświetlonym, Aramis schylony, w kąciku ukryty, zajęty był jakąś tajemniczą robotą. Naraz usłyszano głośną komendę. Był to ostatni rozkaz, wydany przez dowodzącego kapitana. Dwudziestu pięciu ludzi ruszyło do pierwszego przedziału groty, a skoro tylko poczuli pewniejszy grunt pod nogami, poczęli prażyć z muszkietów.
Zagrzmiały echa, świst przeszył sklepienia, gęsty dym napełnił pieczarę.
— Na lewo! na lewo!... — wołał Biscarrat, znając już z poprzedniego ataku drugą komorę groty, a podniecony zapachem prochu prowadził naoślep sowich żołnierzy.
— Bij, Porthos!.. — odezwał się grobowym głosem Aramis.