Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/249

Ta strona została uwierzytelniona.
—   249   —

— Przybywaj, jaśnie panie — krzyczeli bretończycy na Porthosa.
Lecz już zapóźno było: rozległ się huk straszmy, porysowała się ziemia, dym, buchający z szerokich rozpadlin, zaciemnił niebiosa, morze się cofnęło, jak, gdyby zdmuchnięte płomieniami wytryskującemi z groty, jak z paszczy olbrzymiego smoka.
Zdawało się, jakoby straszne to wstrząśnienie przywróciło Porthosowi utracone siły, i powstał ten olbrzym pośród olbrzymów. Lecz kiedy w ucieczce już mijał rząd podwójny widm granitowych, ostatnie z nich, których nie podtrzymywały odpowiędnie ogniwa, z trzaskiem walić się poczęły w krąg tego Tytana, zdając się być strącone z nieba ku skałom, które on ku niemu wyrzucił. Dwa olbrzymie słupy wsparły mu się na piersiach, pochylił głowę i wielki odłam granitu zwalił mu się na barki.
Ugięły się na chwilę ramiona Porthosa, lecz Herkules wytężył się i dwie ściany więzienia, walące się na niego, ustąpiły zwolna, dając mu miejsce swobodne. Chwilkę jednę ukazał się w tej oprawie z granitu, na podobieństwo anioła przedwiecznego chaosu; lecz, kiedy odpierał te boczne ściany, pozbawił punktu oparcia kamień, ciążący mu na barkach, a bryła ta, gniotąc całym swoim ciężarem, zmusiła olbrzyma, aby padł na kolana.
Skały poboczne, odchylone na chwilę, skłoniły się ku sobie, ze zdwojoną siłą potęgując ciężar, który dziesięciu ludzi zmiażdżyć byłby w stanie. Olbrzym upadł, nie wołając ratunku; upadł ze słowami pociechy i nadziei dla Aramisa, bo dzięki podporom, jakie z własnych ramion utworzył sobie, sądził przez chwilę, iż otrząśnie się z tego potrójnego ciężaru. Ale Aramis widział, jak słupy zwolna osuwać się poczęły; lecz pięści zaciśnięte, ostatnim wysiłkiem naprężone ramiona ugięły się, ręce skrwawione poczęły słabnąć, a skała powoli wciąż się chyliła.
— Porthos! Porthos! — rwąc sobie włosy, krzyczał Aramis — Porthos, gdzie ty? Odezwij się!