Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/250

Ta strona została uwierzytelniona.
—   250   —

— Tutaj! tu! — odezwał się Porthos głosem gasnącym — cierpliwości! cierpliwości!
Zaledwie słów tych dokończył, siła rzutu spotęgowała ciężkość: skała zwaliła się, a na nią dwie pozostałe i pochłonęły Porthosa, kryjąc go nagrobkiem z strzaskanych kamieni. Usłyszawszy przytłumiony głos przyjaciela, Aramis wyskoczył na ląd. Podążyli za nim dwaj bretończycy z lewarem, trzeci pozostał na łodzi.
Aramis, ognisty, wspaniały, młodzieńczy, jak w latach dwudziestu, rzucił się na kamienny stos i własnemi rękoma, wypieszczonemu, jak u kobiety, cudem wysiłku uniósł róg płyty, kryjącej olbrzymi grobowiec. Wtedy ujrzał w ciemnościach jamy głębokiej, błyszczące życiem oczy swego druha, któremu, uniesiony chwilowo gniotący go ciężar, przywrócił oddech.
Dwaj wioślarze skoczyli natychmiast, podsuwając lewar pod głaz uniesiony i uwiesiwszy się potrójnym ciężarem i siłą, na przeciwnym jego końcu, nie dlatego już, aby odwalić, lecz chociaż podtrzymać uniesioną bryłę kamienna. Wszystko napróżno: trzech mężów zasłabło pod tym ciężarem, wydając krzyki pełne żałości, a na widok tej walki bezowocnej i ciężkich zapasów, odezwał się chrapliwy głos Porthosa z ostatniem tchnieniem, a jednak drwiąco, mówiąc te słowa:
— Za ciężkie!...
Poczem przygasły oczy, zamknęły się powieki, oblicze zbladło, zbielały ręce i Tytan opuścił głowę, wydając ostatnie westchnienie.
Z chwilą zgonu opadła skała, którą, konając, jeszcze podpierał!.. Trzej ludzie wypuścili z rąk lewar, który z brzękiem potoczył się na kamień grobowy. Aramis blady, dyszący, z czołem, oblanem potem, nasłuchiwał z piersią ściśnioną, rozdartem sercem. Wszystko skończone!... Spał olbrzym snem wiekuistym w grobowcu, który, według jego miary, sam Bóg mu zbudował.
Aramis milczący, skostniały, szczękając zębami i, drżąc niby lękliwe dziecię, jak wryty stał nad tym głazem. Nie odstąpili go wierni bretończycy; osunął się w ich objęcia, i trzej mary-