Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/257

Ta strona została uwierzytelniona.
—   257   —

Na miejscu dowiedział się, że pan Colbert pracował z królem na zamku w Nantes.
— Masz tobie!... — zawołał, — wracają się dla mnie te czasy, w których mierzyłem drogę od pana de Treville do mieszkania kardynała, od kardynała do królowej, a od królowej do Ludwika XIII-go. Słusznie powiedziano, że ludzie, starzejąc się, dziećmi się stają. A więc do zamku!...
Powrócił. Wychodził właśnie pan de Lyonne. Podał d‘Artagnanowi obie ręce i oznajmił mu, że król będzie pracować do wieczora, a może i noc całą, i że rozkazano nie wpuszczać nikogo, absolutnie nikogo.
— Jeżeli tak — odparł d‘Artagnan, dotknięty do żywego — jeżeli dowódca muszkieterów, który zawsze wchodził do sypialni królewskiej, teraz nie ma wstępu do jego gabinetu lub sali jadalnej, to chyba król nie żyje, albo kapitan popadł w jego niełaskę. W jednym lub drugim wypadku jestem tu niepotrzebny. Panie de Lyonne, ty, który pozostajesz w łaskach, uczyń mi tę przyjemność, powróć tam i wyraźnie powiedz królowi, że podaję się do dymisji.
— D‘Artagnan, zastanów się!... — zawołał pan de Lyonne.
— Idźże już, jeżeli mi sprzyjasz.
I popchnął go zlekka w stronę gabinetu.
— Idę — rzekł pan de Lyonne.
D’Artagnan czekał, chodząc wielkiemi krokami wzdłuż galerji.
De Lyonne powrócił.
— Co król na to powiedział?... — spytał d‘Artagnan.
— Król powiedział, że dobrze — odparł pan de Lyonne.
— Że dobrze — wybuchnął kapitan — to znaczy, że przystaje? Ha! Nareszcie jestem wolny. Teraz jestem mieszczuchem, panie de Lyonne; do miłego widzenia. Żegnaj mi, zamku, galerjo, przedpokoju! mieszczuch, który nareszcie odetchnie swobodnie, żegna was! — I nie czekając, wypadł na schody, na których niegdyś odnalazł podarte kawałki listu Gourvilla. W pięć minut już był w zajeździe, gdzie, według zwyczaju