wyższych oficerów, mających w zamku mieszkanie, wynajmował pokój.
Tam, zamiast odpiąć szpadę i zrzucić płaszcz, wziął pistolety, wpakował w duży skórzany trzos pieniądze, posłał do pałacowej stajni po swoje konie, i postanowił wyruszyć nocą do Vannes. Wszystko poszło, według jego życzenia. O ósmej wieczorem kładł nogę w strzemię, gdy przed zajazdem zjawił się pan de Gesvres na czele dwunastu gwardzistów. D‘Artagnan patrzył na to z pod oka; trzynastu konnych musiał przecie zobaczyć; udawał jednak, że nie zwraca na nic uwagi i najspokojniej nogę przez siodło przełożył. Gesvres prosto na niego najechał.
— Panie d‘Artagnan!... — głośno się odezwał.
— A! pan de Gesvres, dobry wieczór panu!
— Dobrze się stało, że pana spotykam.
— Po mnie pan przychodzisz?
— Ależ tak, mój Boże.
— O zakład, że król mię szuka.
— Nie inaczej.
— Tak, jak dwa czy trzy dni temu, ja szukałem pana Fouquet?.
— O!
— Słuchaj, chcesz mnie zbyć pieszczotami, mnie? Daremne trudy, słuchaj, powiedz lepiej odrazu, że przychodzisz mnie aresztować.
— Ja, pana aresztować? Dobry Boże, wcale nie! Jestem z patrolem.
— Wcale nieźle! i w tym objeździe zabierzesz mnie z sobą?
— Nie zabieram, spotykam i proszę, abyś udał się ze mną.
— Dokąd?
— Do króla.
— Dobra! — z drwiącą miną bąknął d‘Artagnan. — Król więc nie ma już nic lepszego do roboty?
— Zmiłuj się, kapitanie — cicho przemówił pan de Gesvres do muszkietera — nie kompromitujże się; ludzie cię słyszą.
D‘Artagnan śmiać się począł.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
— 258 —