Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/259

Ta strona została uwierzytelniona.
—   259   —

— Ruszajmy. Zazwyczaj aresztowani postępują pośrodku, między sześcioma jadącymi przodem i sześcioma z tylu.
— Ponieważ jednak ja pana nie aresztuję, będziesz więc łaskaw jechać za mną.
— Zatem traktujesz mnie przyzwoicie, masz słuszność, książę; bo gdyby mnie wypadło kiedykolwiek jeździć z patrolem w okolicy twego mieszkania na mieście, również grzecznie obszedłbym się z tobą, słowem szlacheckiem ręczę! A teraz wyświadcz mi jeszcze jednę grzeczność. Czego król ode mnie chce?
— O! król wścieka się ze złości!
— Mniejsza o to — odparł d‘Artagnan — król, który zadał sobie tyle trudu, ażeby się rozzłościć, popracuje także nad uspokojeniem swojej osoby, i basta. Nie umrę z tego, przysięgam ci.
— Wierzę; lecz....
— Lecz poślą mnie dla dotrzymania towarzystwa biednemu Fouquetowi? Mordioux! miły i zacny z niego człowiek. Bardzo zgodnie żyć z sobą będziemy, możesz mi pan wierzyć.
W trakcie tej rozmowy, przybyli do zamku.
Gesvres puścił d‘Artagnana przodem, wiodąc go wprost do gabinetu, w którym król oczekiwał na swego kapitana muszkieterów, a sam pozostał w przedpokoju. Słychać było wyraźnie głośną rozmowę króla z Colbertem, tak samo jak przed kilku dniami rozmawiał z d‘Artagnanem. Gwardziści pozostali na pikiecie przed drzwiami głównemi, a po mieście rozeszła się wieść o aresztowaniu z rozkazu króla kapitana muszkieterów.