Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.
—   269   —

— D’Artagnan!... — rzekł król z uśmiechem dobroci. — Mógłbym kazać porwać pana d‘Herblay z Hiszpanii i przywieźć tu żywego, dla wymierzenia mu przykładnej sprawiedliwości. Ale bądź pewnym, że nie pójdę za tym pierwszym popędem tak naturalnego uczucia. Jest wolny! niechże nim pozostanie nadal.
— O! Najjaśniejszy Panie! nie zawsze będziesz tak szlachetnym, łaskawym i wspaniałym, jak się okazałeś względem mnie i pana d‘Herblay, znajdziesz zapewne doradców, którzy uleczą cię z twej słabości.
— Mylisz się, d‘Artagnanie, zarzucasz moim doradcom, że chcą pobudzić mię do surowości. A rada oszczędzania pana d‘Herblay właśnie pochodzi od Colberta.
— A! Najjaśniejszy Panie — rzekł osłupiały d‘Artagnan.
— Co do ciebie — rzekł król z nadzwyczajną dobrocią — wiele ci mam dobrych wiadomości do powiedzenia, ale dowiesz się o nich, kochany kapitanie, gdy się ułatwisz z niektórymi interesami. Powiedziałem już, że ci zapewnię los, a słowa moje wkrótce się urzeczywistnią.
— Dziękuję po tysiąc razy, Najjaśniejszy Panie, mogę jeszcze zaczekać. Ale kiedy chcę i mogę być cierpliwym, niech Wasza Królewska Mość raczy zająć się biednymi ludźmi, którzy oddawna, oblegając jego przedpokój, przychodzą z pokorą podać prośbę do podnóżka tronu Waszej Królewskiej Mości.
— Któż to taki?
— Nieprzyjaciele Waszej Królewskiej Mości.
Król podniósł głowę.
— Przyjaciele pana Fouquet — dodał d‘Artagnan.
— Jak się nazywają?
— Pan Gourville, pan Pellisson i poeta pan Jan de La Fontaine.
— Niech wejdą — rzekł król, marszcząc brwi.
D‘Artagnan podniósł zasłonę we drzwiach, prowadzących do sali, i rzekł głośno:
— Wprowadzić!