— Bardzo dobrze!... Ale gdzież mam się umieścić?
— Usiądź Wasza Królewska Wysokość na tym taborecie. Ja odsunę część podłogi, a będziesz wszystko widział przez ten otwór, odpowiadający fałszywym oknom w kopule pokoju królewskiego... Widzisz co, Wasza królewska wysokość?
— Widzę króla.
I Filip zadrżał, jakby na widok nieprzyjaciela.
— Cóż on robi?
— Każe usiąść przy sobie jakiemuś człowiekowi!
— Panu Fouquet?
— Nie, nie... ale czekaj...
— Notatki trzeba przypomnieć także sobie, mości książę!
— Człowiek, któremu król każe usiąść, to Colbert!
— Colbert przy królu!... — zawołał Aramis niepodobna!
— Patrzaj!
— Tak — rzekł. — On sam! Colbert, o! Cóż usłyszymy, mości książę, co wyniknie z tej ufnej rozmowy?
— Zapewne nic pomyślnego dla pana Fouquet?
Książę nie mylił się.
Widzieliśmy, że Ludwik XIV-sty kazał zawołać Colberta, a gdy ten przybył, rozmowa między nimi zaczęła się od najwyższego dowodu łaski, jaką król kiedykolwiek uczynił; wprawdzie król był sam tylko z poddanym.
— Siadaj, Colbercie!
Intendent, pełen radości, on, który się spodziewał być odepchniętym, odmówił tego zaszczytu.
— I cóż, usiadł?... — zapytał Aramis.
— Nie! stoi!
— Słuchajmy, mości książę!
I przyszły król i Aramis z chciwością przysłuchiwali się rozmowie dwóch ludzi, których mieli pod nogami i, gdyby chcieli, mogli byli ich zgnieść odrazu.
— Colbercie — rzekł król — bardzo dziś byłem z ciebie niekontent.
— Wiedziałem o tem, Najjaśniejszy Panie!
— Bardzo dobrze, lubię taką odpowiedź. Tak! wiedziałeś o tem i nie miałeś odwagi inaczej się zachować!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/27
Ta strona została uwierzytelniona.
— 27 —