Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/272

Ta strona została uwierzytelniona.
—   272   —

szy rozczulonym wzrokiem na klęczących i z płaczem błagających, wyrzekł:
— A niechże Bóg broni, ażebym winnych mieszał z niewinnymi; ci, którzy wątpią o litości mojej względem słabych, źle mnie znają. Jeżeli uderzam, to tylko w zarozumiałych. Uczyńcie więc wszystko, panowie, co tylko serce wam dyktuje, dla ulżenia boleści pani Fouquet. Idźcie już, panowie! idźcie!
Trzej ludzie podnieśli się w milczeniu z okiem suchem; łzy oschły na rozpalonych twarzach. Nie mieli nawet siły, aby podziękować królowi, który przerwał ich pełne uszanowania ukłony, zastawiając się z żywością krzesłem, na którem siedział.
D‘Artagnan pozostał sam z królem.
— Dobrze!... Najjaśniejszy Panie!... dobrze — rzekł, zbliżając się do króla, rzucającego nań pytającym wzrokiem — gdybyś nie miał już dewizy, zdobiącej twe słońce, radziłbym ci przyjąć tę, którą niech pan Conrart tłomaczy po łacinie:
„Łagodny dla słabych, surowy dla silnych“.
Król uśmiechnął się, przechodząc do przyległego pokoju, i rzekł do d‘Artagnana:
— Daję ci urlop, którego zapewne potrzebujesz, dla zarządzenia interesami nieboszczyka pana du Vallon, twego przyjaciela.