Wkrótce sto kroków już go męczyło; w końcu Athos nie chciał już wcale wstawać, nie przyjmował pożywienia, a chociaż się nie uskarżał, chociaż zawsze z uśmiechem na ustach, miłym głosem przemawiał, ludzie jego przestraszeni udali się do Blois do nadwornego lekarza ś. p. księdza i przywieźli go do hrabiego, urządzając rzecz tak, że lekarz mógł widzieć chorego, nie będąc widzianym, bo prosili go, aby się nie pokazywał ich panu, gdyż tenże mógłby to wziąć im za złe, że sprowadzili lekarza bez jego wiedzy i woli.
Lekarz więc z ukrycia zgłębiał to złe, które codzień niszcząc więcej, zbliżało do grobu człowieka, niedawno tak pełnego życia i chęci do życia. Poznał na twarzy Athosa rumieniec gorączki, wolnej, nielitościwej, zrodzonej w zakątku serca, i stamtąd grożącej cierpiącemu niechybną śmiercią. Hrabia nietylko do nikogo, ale nawet do siebie nic nie mówił; myśl jego, bojąc się najmniejszej przerwy, dotykała ostatnich krańców najwyższego uniesienia. Zadumany, znajdował się pomiędzy niebem a ziemią. Lekarz kilka godzin zgłębiał tę bolesną walkę woli z siłą wyższą. Przestraszył się, widząc te oczy, zwrócone ciągle ku niewidzialnemu przedmiotowi, przeląkł się tego jednostajnego bicia serca, oznaczającego ból, bez żadnego westchnienia; niekiedy bowiem ostra boleść wzbudza nadzieje w lekarzu. Pół dnia tak upłynęło; lekarz, jako człowiek szlachetny i stałego umysłu, wyszedł nagle z ukrycia i przystąpił śmiało do Athosa, który jakby nawet nie zauważył tak niespodziewanego przybysza.
— Przepraszam, panie hrabio — rzekł — ale muszę ci zrobić wyrzut, który zaraz usłyszysz.
I usiadł obok Athosa, który z trudnością przerwał swe zamyślenie.
— Cóż to takiego, doktorze? — zapytał hrabia po chwili milczenia.
— A jesteś pan chory, a nie dajesz się leczyć.
— Ja chory! — rzekł Athos, uśmiechając się.
— Cierpisz na gorączkę trawiącą, osłabienie i widoczny zanik sił żywotnych, panie hrabio.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/279
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —