Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/280

Ta strona została uwierzytelniona.
—   280   —

— Osłabienie? być może? bo nie wstanę już z łóżka.
— Porzuć, panie hrabio, to zwątpienie! wszakże jesteś dobrym chrześcijaninem.
— Zdaje mi się! — rzekł Athos.
— Czyż chciałbyś zadać śmierć sam sobie?
— Nigdy! doktorze!
— A więc, panie! tak postępując, dobrowolnie się zabijasz; ulecz się z tego, panie hrabio! ulecz!
— Ale z czegóż? dowiedz mi pan najrpzód, żem chory. Co do mnie, nigdy nie miałem się lepiej, jak teraz, nigdy niebo nie wydawało mi się piękniejszem, nigdym więcej nie lubił swoich kwiatów.
— Masz jakiś ukryty smutek?
— Ukryty?... bynajmniej, cierpię nad nieobecnością mego syna, i oto cała moja choroba i wcale jej nie ukrywam.
— Twój syn żyje, panie hrabio, silny, ma przed sobą cała przyszłość ludzi swego rodu i zasług, żyj więc dla niego!...
— Ależ żyję, doktorze! o! bądź spokojnym — dodał ze smutnym uśmiechem — będziemy wiedzieli, jak długo Raul żyć będzie, bo dopóki on żyje, póty i ja będę żył.
— Co pan mówisz?
— Rzecz bardzo prosta. W tej chwili, doktorze, utrzymuję jeszcze życie w sobie, ale byłoby to nad siły moje prowadzić życie wesołe, zapominające, obojętne, kiedy niema Raula obok mnie. Nie możesz żądać, aby lampa zapaliła się kiedy ogień nie dotknął knota; nie żądaj więc, abym i ja żył wesoło i silnie, jak dawniej. Trwam, przygotowuję się i oczekuję. Słuchaj, doktorze, przypomnij sobie żołnierzy, których nieraz widzieliśmy razem, jak oczekiwali w porcie chwili wsiadania na okręt, leżąc, obojętni, z myślą w połowie o jednym, w połowie o drugim żywiole, a nie byli myślą ani na miejscu, dokąd ich morze zanieść miało, ani na miejscu skąd opuszczali ziemię, lecz przygotowani z natężonym umysłem oczekiwali przyszłości. Powtarzam te słowa, bo są one wiernym obrazem mojego teraźniejszego życia. Leżąc, jak ci żołnierze, z wytężonem na każdy szelest słuchem, chcę być gotów na pierwsze zawołanie. Kto