Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/304

Ta strona została uwierzytelniona.
—   304   —

— A!... rzekł d‘Artagnan — biedna kobieta, musi też bardzo niecierpieć panny La Valliere.
— O! to nie o pannę La Valliere chodzi — odpowiedział sokolnik.
— O kogóż więc?
Odgłos trąb przerwał rozmowę. Zwoływał całe myślistwo. Naczelnik jego i sokolnik polecieli cwałem, zostawiając d‘Artagnana i urywając rozmowę.
Król pokazał się zdaleka w towarzystwie dam i dworzan. Całe towarzystwo postępowało zwolna i w pięknym porządku.
Po lewej stronie króla, na dziarskim koniu jaśniejąca wdziękami, jechała kobieta. Oboje uśmiechali się do siebie. Całe towarzystwo za każdym jej wyrazem również się śmiało.
— Znam skądciś tę kobietę?... — pomyślał d‘Artagnan — ale któż to taki?
I, zbliżywszy się do sokolnika, zapytał o nią.
Lecz właśnie kiedy ten miał odpowiedzieć, król, spostrzegłszy d‘Artagnana, zawołał:
— A! jużeś wrócił hrabio, dlaczegóż cię dotąd nie widziałem?
— Najjaśniejszy Panie!... — odpowiedział kapitan — Wasza Królewska Mość raczyłeś spać, kiedym przybył, a jeszcześ nie wstał, kiedy już dziś rano zająłem się zwyczajną służbą.
— Zawsze ten sam!... — rzekł król głośno z zadowoleniem — wypocznij, hrabio, rozkazuję ci, będziesz dziś u mnie na obiedzie.
Szmer pochlebnego zadziwienia doszedł uszu kapitana, każdy cisnął się do niego. Zaproszenie przez króla na obiad był to zaszczyt, którym Jego Królewska Mość nie szafował tak jak Henryk IV-ty.
Król postąpił kilka kroków, a d‘Artagnana otoczyła nowa gromadka, w której był Colbert.
— Dzień dobry, panie d‘Artagnan — rzekł uprzejmie minister — jakże? podróż była szczęśliwą?
— Tak, panie!... — odpowiedział d‘Artagnan, nisko kłaniając się.