Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/317

Ta strona została uwierzytelniona.
—   317   —

Colbert zrozumiał, o co idzie, i był już na to przygotowanym.
— Myślałem już o tem — rzekł — coś mi pan teraz powiedział.
— O czem panie?
— Mówiliśmy o kanałach i bagnach, gdzie można się utopić.
— Cóż stąd?
— Otóż, jeżeli się kto topi, to zapewne nie ma łódki, deski, albo chociaż łaski.
— Chociażby najkrótszej laski — rzekł d‘Artagnan.
— A tak — rzekł Colbert — to też nie ma przykładu, ażeby się kiedykolwiek utopił marszałek francuski.
D‘Artagnan zbladł z radości i głosem drżącym rzekł:
— Gdybym był marszałkiem Francji, byłoby to wielkim zaszczytem dla moich stron rodzinnych, lecz, ażeby otrzymać buławę marszałkowską, trzeba wprzód naczelnie dowodzić w jakiej wojnie.
— Otóż w tych notatkach jest plan wojny, nad którym się zastanowisz, a który król rozkazał mi oddać panu.
D‘Artagnan drżąc przyjął notatki, a gdy ręka jego dotknęła ręki ministra. Colbert uścisnął ją szczerze.
— Panie — rzekł — mieliśmy obaj odpłacić sobie wzajemnie, ja zacząłem, teraz na pana kolej.
— Przepraszam pana za przeszłość — rzekł d‘Artagnan i proszę powiedzieć królowi, że pierwszą bitwę jaka się zdarzy, niech uważa za wygraną, albo żyć nie będę.
— Ja zaś od dziś — rzekł Colbert — każę haftować lilje do twej buławy marszałkowskiej.
Nazajutrz Aramis, wracając do Madrytu, ażeby doprowadzić do skutku neutralność Hiszpanji, przyszedł do domu d‘Artagnana, aby pożegnać go.
Dwaj przyjaciele uściskali się serdecznie.
— Kochajmy się za czterech — rzekł d‘Artagnan — gdyż nas już tylko dwóch pozostało.
— I pewno mię więcej nie zobaczysz, kochany d‘Artagnanie — rzekł Aramis. — O!... gdybyś wiedział, jak cię kochałem, teraz już jetsem stary, niedołężny, trup chodzący.