Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.
—   42   —

jakby okrętu, znajdującego się pod wodą, zastąpiło nieruchomość łóżka. Nakoniec światło, będące w pokoju, nagle się zmniejszyło, a ciemność i wilgotny chłód przejęły powietrze; miejsce malowideł i aksamitnych firanek zastąpiły mury szarego koloru, których ciemność coraz się zwiększała. Tymczasem łóżko coraz bardziej się opuszczało i po upływie minuty, która wiekiem wydawała się królowi, dosięgło warstwy powietrza ciemnego i zimnego. Tu łóżko się zatrzymało. Król widział światło swego pokoju, tak, jak się widzi dzienne światło z dna głębokiej studni.
— Okropny miałem sen — rzekł do siebie — trzeba się obudzić, a więc obudźmy się.
Spojrzał więc wokoło siebie. Po obu stronach łóżka stało dwóch ludzi uzbrojonych, zamaskowanych, osłoniętych obszernemi płaszczami. Jeden z nich trzymał małą lampę, której czerwone światło dało widzieć oczom królewskim ten szczególny widok. Król, myśląc, że jeszcze śni i, chcąc przerwać ten stan, wyskoczył z łóżka i stanął na wilgotnej ziemi. Wówczas, zwracając się do człowieka, trzymającego lampę, rzekł;
— Co to znaczy, co to są za żarty?
— To nie są żarty — odpowiedział grobowym głosem człowiek, trzymający lampę.
— Czy należycie do pana Fouqueta? — spytał król trochę zmieszany.
— Mniejsza o to, do kogo należymy — odpowiedziało widmo — jesteś w naszej mocy i to dosyć.
— Czego chcecie ode mnie? — spytał król, zakładając z gniewem ręce na piersiach.
— Dowiesz się o tem później!... — odpowiedział, trzymający lampę.
— Ale gdzież jestem teraz?
— Spojrzyj.
Ludwik powiódł okiem za światłem lampy, którą podniósł zamaskowany człowiek, i spostrzegł tylko wilgotne mury, na których gdzie niegdzie świecił się przylepiony ślimak.
— O! o! to loch jakiś?... — rzekł król.