Ludwik na tę pogróżkę tak gwałtowne uczynił poruszenie, iż można było mniemać, że chce uciekać, ale olbrzym, położywszy mu rękę na ramieniu, przykuł go do miejsca.
— Ale dokądże idziemy?... — spytał król.
— Chodź — rzekł pierwszy z nich z pewnym rodzajem uszanowania, prowadząc więźnia do karety, która jakby na nich czekała.
Król wsiadł do powozu, dobrze wywatowanego. którego drzwiczki natychmiast za nim i jego towarzyszem zamknięte zostały na zamek. Co zaś do olbrzyma, ten, porozrzynawszy pęta koni, założył je, wsiadł na kozioł, przez nikogo nie zajęty, i kareta ruszyła kłusem drogą ku Paryżowi, dokąd przybyli o trzeciej zrana.
Powożący, przybywszy do bramy Bastylji, zawołał: „Rozkaz królewski“.
Szyldwach przepuścił karetę i wjechała ona na dziedziniec gubernatora.
Tu spienione konie zatrzymały się przed gankiem, i podoficer od warty przybiegł.
— Obudź gubernatora!... — rzekł powożący grzmiącym głosem.
W dziesięć minut potem pan Baisemeaux pokazał się na ganku w szlafroku.
— Cóż tam znowu?.. — zapytał — kogoście mi przywieźli?
Człowiek, niosący przedtem lampę, otworzył karetę i szepnął coś do ucha powożącemu.
Ten natychmiast zsiadł z kozła, dobył ukryty pistolet i lu fę jego przyłożył do piersi więźnia.
— Jeżeli słowo wymówi, pal!.. — dodał głośno, wysiadający z powozu.
— Dobrze!... — odpowiedział drugi.
Po tem zleceniu przewodnik króla, wszedł na schody, gdzie go oczekiwał gubernator.
— Pan d‘Herblay!... — zawołał tenże.
— Cicho!... rzekł Aramis — wejdźmy do pokoju.
— O! mój Boże! i co to pana o tej godzinie sprowadza?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.
— 44 —