Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.
—   47   —

— Poprostu nie dozwolić mu widywać się z nikim. Domyślasz się zapewne, że kiedy ta niedorzeczność doszła do uszu królewskich, ulitował się nad jego nieszczęściem, ale, widząc, że na dobroć swą wynagrodzony jest tak czarną niewdzięcznością, wpadł w straszny gniew, tak dalece, że postanowił, uważaj to dobrze, kochany Baisemeaux, gdyż to ciebie dotyczy, postanowił ukarać śmiercią tego, któryby mu pozwolił z kim innym widzieć się prócz ze mną lub z samym królem. Słyszysz, Baisemeaux! karą śmierci temu grozi!...
— Czy słyszę? o! i jak słyszę.
— A teraz zejdź i zaprowadź tego biedaka do więzienia.
— W tej chwili!
— A więc, idźmy!
Baisemeaux rozkazał bębnić i dzwonić, na znak, aby każdy wrócił do siebie dla uniknięcia spotkania się z tak tajemniczym więźniem.
Potem przystąpił do karety, w której był więzień, strzeżony w całej mocy instrukcji przez Porthosa.
— A! jesteś tu, ptaszku?... — zapytał Baisemeaux, spostrzegając króla — dobrze! dobrze.
I, wysadziwszy go z powozu w towarzystwie Porthosa, zawsze zamaskowanego i Aramisa, który się zamaskował, znowu zaprowadził go do tejże wieży i do — tego samego pokoju, w którym przez sześć lat jęczał Filip. Król wszedł tam, nie mówiąc ani słowa, blady był i rzucaj wkoło dzikie spojrzenia.
Aramis powrócił do swego towarzysza i rzekł:
— Dalej, Porthos!.. ruszajmy do Vaux!... i to jak najprędzej!..