Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.
—   50   —

— Dziś rano?... — pomyślał król zdziwiony i rzekł grzecznie. — Panie, czy jesteś pan gubernatorem Bastylji?
— Mój kochany!... przewróciło ci się we łbie — odpowiedział głos — ale to nie powód, ażebyś tyle robił hałasu. Bądź spokojny, do djabła!
— Czy jesteś gubernatorem? — raz jeszcze zapytał król.
Drzwi się zamknęły, odźwierny odszedł, nie racząc nawet odpowiedzieć. Kiedy król przekonał się o tem, wściekłość jego nie znała granic. Zręcznie skoczył ze stołu na okno i trząsł kratą, stłukł szybę, której tysiąc kawałków zadzwoniło na bruku, wołał gubernatora aż do ochrypnięcia. Paroksyzm ten trwał godzinę, poczem nastąpiła gorączka. Oparłszy głowę o drzwi, uspokoił się cokolwiek.
— Przyjdzie nareszcie — rzekł — chwila, w której przyniosą mi, jak innym więźniom pożywienie. Przecież wówczas zobaczę kogoś, z kimś będę mówił, i odpowiedzą mi zapewne.
I król starał się przypominać sobie, o której godzinie dają pierwszy raz jeść więźniom.
Nie wiedział jednak tych szczegółów, i ta myśl jakby była pchnięciem sztyletu, głuchem, lecz okrutnem, był to wyrzut sumienia, że, żyjąc 25 lat, będąc królem, i szczęśliwym, nie pomyślał nawet o tem, co cierpi nieszczęśliwy więzień, pozbawiony może niesłusznie wolności. Rumieniec wstydu wystąpił mu na twarz.
W chwili tego rozpamiętywania usłyszał kroki za drzwiami i odgłos klucza, otwierającego zamki. Podskoczył ku drzwiom, lecz, przypomniawszy sobie, że poruszenie to uwłaczałoby godności króla, zatrzymał się i przybrał postawę szlachetną i spokojną.
Wszedł odźwierny z koszem, napełnionym żywnością.
Król, oczekując, aby zaczął mówić, patrzył na niego niespokojnie.
— A ja mówiłem, że tak będzie, połamałeś krzesło. Cóż to oszalałeś, czy co?..
— Panie rzekł król — uważaj dobrze na to, co mówisz, idzie tu bowiem o wardzo ważny dla ciebie interes.