— Czy to jest pańskie łóżko?
— Tak! ale na cóż to zapytanie? Może nie jesteś kontent ze swojego?
— Czy można z panem mówić otwarcie?
— Zapewne!
— A więc, tak! niekontent jestem.
Fouquet zadrżał.
— Panie d‘Artagnan — rzekł — zajmij więc moje.
— Ja miałbym pana pozbawiać własnego łóżka? Nigdy.
— Cóż więc mam zrobić?
— Pozwól pan, że je z panem podzielę.
Fouquet bystro spojrzał w oczy muszkietera.
— A! a!... — rzekł — idziesz pan teraz od króla?
— Tak, ekscelencjo!
— I król chce, ażebyś spał w moim pokoju!
— Panie...
— Bardzo dobrze, panie d‘Artagnan, zrób więc jak ci się podoba.
— Upewniam ekscelencję, że nie chciałbym nadużywać.
Fouquet obrócił się do kamerdynera i rzekł:
— Zostaw nas samych!
Służący wyszedł.
— Masz mi pan coś powiedzieć!... — rzekł do d‘Artagnana.
— Ja?
— Człowiek takiego, jak pan, rozumu, nie przychodzi do takiego, jak ja człowieka, o tej porze bez ważnych powodów! Czego pan chcesz ode mnie?
— Nic więcej, tylko tego, aby być w pańskiem towarzystwie.
— No! przyznaj się pan, że mnie aresztujesz — rzekł nadintendent do kapitana.
— Broń Boże — odrzekł kapitan.
— A więc masz pan czuwać nade mną?
— Tylko na dowód czci, ekscelencjo.
— Dla zaszczytu? to co innego! a więc mnie więżą we własnym domu!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/54
Ta strona została uwierzytelniona.
— 54 —