— I cóż?... — rzekł Fouquet — pan d‘Herblay?
— Na honor — odpowiedział d‘Artagnan — pan d‘Herblay musi lubić nocne przechadzki, i zapewne w zwierzyńcu przy świetle księżyca, z którymkolwiek z pańskich poetów robi wiersze, gdyż go niema w pokoju.
— Jakto?... niema go u siebie?... — zawołał Fouquet, któremu znikła i ta ostatnia nadzieja, bowiem tylko od niego mógł się spodziewać pomocy.
I westchnął, a przeszedłszy się kilka razy w zamyśleniu po pokoju, z wyrazem pognębienia upadł na łóżko.
D‘Artagnan patrzył nań z politowaniem.
— W życiu mojem — rzekł ze smutkiem — widziałem niejednego aresztowanego, widziałem pana de Cinq-Mars, pana de Chalais, pana Kondeusza z książętami, pana de Retz i pana Broussel. Z przykrością jednak muszę panu powiedzieć, że w tej chwili najpodobniejszym pan jesteś do tego poczciwca Broussel. Mało brakuje, ażebyś nie włożył, tak jak on, serwety do pugilaresu, a papierami nie otarł ust. Do djabła, panie Fouquet, nie powinieneś pan tracić ducha, i gdyby to widzieli twoi przyjaciele!...
— Panie d‘Artagnan — odrzekł nadintendent ze smutnym uśmiechem — nie pojmujesz mię wcale. Właśnie dlatego jestem takim, jak widzisz, bo moi przyjaciele nie patrzą na mnie, a ja sam jeden nie żyję!
— Ależ powiedziałem już panu — rzekł d‘Artagnan, wzruszony do żywego — że przesadzasz pan rzeczy. Król kocha pana.
— Nie! — rzekł Fouquet, potrząsając głową. — Nie!
— Pan Colbert pana nie cierpi!
— Pan de Colbert? mniejsza o to.
— On pana zrujnuje!
— O! tego on nie dokaże! gdyż jestem już zupełnie zrujnowany.
Na tak dziwne wyznanie nadintendenta, d‘Artagnan wymownym wzrokiem powiódł wokoło. A chociaż ust nie otworzył, Fouquet zrozumiał go i dodał:
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/57
Ta strona została uwierzytelniona.
— 57 —