— A!... — rzekł Fouquet, — wstrzymując się od dalszych zapytań, jako człowiek, dobrze wychowany.
— I osądzisz!... — mówił dalej Armais — czy się mylą co do ważności tej tajemnicy?
— Słucham! ponieważ jesteś tak dobrym, że chcesz mi ją powierzyć; uważaj jednak, że ja tego nie wymagam.
Aramis zamyślił się na chwilę.
— Nie mów nic!... — rzekł Fouquet. — Jeszcze czas!
— Czy przypominasz sobie chwilę urodzenia się Ludwika XIV-go? — rzekł biskup ze spuszczonemi oczyma.
— Jakby to dziś było.
— Słyszałeś co szczególnego o tem urodzeniu?
— Mówiono, że król nie jest prawym synem Ludwika XIII-go.
— To nie ma najmniejszego znaczenia, gdyż prawo powiada, że ten jest synem ojca, którego ojciec przyznał!
— To parwda: jednak to jest ważne, gdy idzie o przymioty pochodzenia.
— Podrzędny wzgląd. A więc o niczem innem nie wiedziałeś?
— Nie!
— Otóż królowa zamiast powić jednego syna, powiła dwóch.
Fouquet podniósł głowę.
— A drugi umarł zapewne?.. — rzekł.
— Zobaczysz! bliźnięta te powinny były być dumą matki i nadzieją Francji; ale słabość królewska, przesąd, wzbudziły w nim obawę sporów pomiędzy dwojgiem dzieci mającym równe prawa, i dlatego ukrył jedno z bliźniąt.
— Ukrył? powiadasz?
— Czekaj. Te dzieci dorosły; jeden na tronie, i pan jesteś jego ministrem, drugi w ukryciu i zaniedbaniu.
— A ten drugi?...
— Jest moim przyjacielem.
— Boże! cóż mi to mówisz, panie d‘Herblay? I cóż robi ten biedny książę?
— Zapytaj mię pierwej, co dotąd robił.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
— 69 —