Dwaj ci ludzie, którzy, jak się zdawało, mieli się rzucić na siebie, zatrzymali się, wydając okrzyk przerażenia.
— Czy przychodzisz zabić mnie?... — rzekł król, poznając Fouqueta.
Z dzikim wzrokiem, blady, z włosami najeżonemi, Ludwik XIV-ty przedstawiał prawdziwy obraz rozpaczy, głodu i przestrachu, połączonych w jednym posągu.
Fouquet, rozrzewniony tym widokiem, poskoczył do króla z otwartemi rękami i łzami w oczach. Ludwik podniósł na Fouqueta kawał złamanego stołka, którym przed chwilą bił we drzwi.
— Jakto? — rzekł Fouquet drżącym głosem — nie poznajesz więc, Najjaśniejszy Panie, najwierniejszego z twoich przyjaciół?
— Ty moim przyjacielem — odpowiedział Ludwik, zgrzytając zębami, a w głosie przebijała nienawiść i żądza zemsty.
Fouquet, zbliżywszy się, ucałował kolana jego, a chwyciwszy w objęcia, zawołał:
— Mój królu! dziecię moje! a! cóżeś wycierpiał!
Ludwik, przywrócony do przytomności tą zmianą położenia, opamiętał się, a zawstydzony nieładem ubrania, prawie szaleństwem, i opieką, jakiej teraz doznawał, cofnął się o kilka kro-