ków. Fouquet nie przeczuł, że pycha królewska nie przebaczy mu nigdy, iż był świadkiem tylu słabości.
— Chodź, Najjaśniejszy Panie! jesteś wolnym — rzekł.
— Wolny? — powtórzył król. — Dajesz mi wolność, kiedyś śmiał podnieść na mnie rękę?
— Nie wierzysz zapewne sam temu, Najjaśniejszy Panie — rzekł Fouquet oburzony — abym mógł być choć najmniej winnym w tej sprawie.
I krótko, lecz z zapałem, opowiedział mu całe zdarzenie, którego szczegóły są nam wiadome.
Dopóki trwało opowiadanie, Ludwik cierpiał okropnie, lecz potem nietyle go uderzyła wielkość nieszczęścia, jakie nań spadło, ile ważność tajemnicy brata jego, bliźniaka.
— Ja tylko jednego mam brata, a tym jest książę. Znasz go tak dobrze, jak i ja, i powiadam ci, że to jest spisek, a początek dał gubernator Bastylji.
— Uważaj, Najjaśniejszy Panie, że ten człowiek był tak, jak i wszyscy, zwiedziony podobieństwem księcia.
— Podobieństwem? cóż znowu!
— Musi być jednakże Marchiali bardzo podobny do Waszej Królewskiej Mości, skoro oczy wszystkich zawiodły — rzekł Fouquet.
— Niedorzeczność!
— Nie mów tego, Najjaśniejszy Panie; ludzie, którzy są gotowi śmiało stanąć w oczy twoim ministrom, matce, oficerom i całej rodzinie, ludzie ci bardzo muszą być pewni podobieństwa.
— To prawda — pomruknął król. — Ale gdzież są ci ludzie?
— W Vaux.
— W Vaux? i ty cierpisz ich obecność tam?
— Dla mnie najpilniejszem się zdawało uwolnić Waszą Królewską Mość. Dopełniłem tej powinności i teraz oczekuję rozkazów mojego monarchy.
Ludwik zamyślił się na chwilę.
— Zbierzmy wojsko w Paryżu — rzekł.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T5.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —