Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/031

Ta strona została skorygowana.
SCENA  V.
Książe, Lisiewicz.


Książe.

Ktoby się chciał zatrudnić człowieka obrazem,
Nagle spanoszonego i dumnego razem,
Niechże sobie z Geldhaba dokładny wzór bierze.
Co słyszałem, na honor, ledwie jeszcze wierzę;
A najbardziej z wszystkiego ta śmiałość mnie bawi,
Śmiałość, z którą o swojém urodzeniu prawi.
Gdybym nie był wiadomym, a słyszał ze strony,
Przysiągłbym, że nasz Geldhab z Lechem pokrewniony;
Wiadomym mówię, jednak to dziwne stworzenie
Nie jest mi dobrze znane, choć się z córką żenię.


Lisiewicz.

Ma pieniądze, wszak dosyć, na cóż nam dochodzić
Kto mu ojcem, kto dziadem, kto go może rodzić.


Książe.

Kiedy (rozkazując)
chcę wiedzieć.


Lisiewicz.

Ha!... więc...


Książe.

Tylko proszę szczerze.


Lisiewicz (skłaniając się po chwili milczenia.)

Ta historya chwile niedługą zabierze:
Czas, który zwykle wszystko niszczy lub przemienia...


Książe (śmieje się).

Zniszczył i świetny wywód Geldhabów imienia.


Lisiewicz.

Tak jest, albo też raczej Geldhaba majątek
Kładzie w nim pierwszym, rodu świetność i początek:
Przybysz, potém mieszczanin, w końcu burmistrz
w Schowie...


Książe.

Pięknie szło sądownictwo, miarkuję po głowie.