Będziemy zawsze w mieście, zawsze w ciągłej wrzawie
Nie myśleć o czém inném tylko o zabawie;
Będę u siebie sprawiać bale i wieczory,
Coraz nowy mieć zaprząg, najświeższe ubiory;
Będę czytać romanse, trudnić się modami,
I na wieś tu do ojca przyjadę czasami.
Wszystko cudnie, wybornie, nic, nic mi nie zbywa,
Ach, Julio, Julio, jak jestem szczęśliwa! (śmieje się.)
Lecz czemuż, do twych życzeń dochodząc szczęśliwie
Te łzy w oczach?
Ze śmiechu, ze śmiechu prawdziwie.
Zosiu, ty mi coś kryjesz?
Cóżbym ja ci kryła?
Wprawdzie trochem płakała i stroskaną była,
Myśląc, że moje szczęście zasmuci Zdzisława,
Który choć do przyjaźni nie był stracił prawa;
Jego przyszłość zatruta, żal i miłość stała
Ciążyły na mém sercu, jakby ziemia cała.
A teraz?
Teraz ze mną inaczej się dzieje.
Zdzisław kontent, z Astolfem jak dziecko szaleje,
I z kim jeszcze? z Astolfem! nad miarę wesoły;
W największych krzykach skacze przez krzesła, przez stoły,
I kiedy ja szalona kryję się i szlocham,
On się cieszy niewdzięczny, że go już nie kocham.