Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/141

Ta strona została skorygowana.

Lecz co z tego najprzykrzej, najbardziej niemiło,
Co mi w tej całej sprawie oczy otworzyło:
Że mnie trzeba pieniędzy, tu ani tynfika!
A, Mościa Dobrodziejko, to duszę przenika!

(do Zofii)

Czegóż ty znowu płaczesz?


Julia.

Ach, wielkie zmartwienie.


Radost (z wielkim przyciskiem).

Twój Astolfek nie zginął, kocha cię szalenie!
I to panicz, co powie, to zawsze przesadzi;

(pokazuje na czoło)

I jeszcze mu tu świta, lub fałszywie radzi.
No, proszę Pani, kiedy teraz mnie namawiał,
Żebym nad rzeką, w górze, na skale, młyn stawiał,
A wodę tam na koła będą nieść sikawki.
Wodą... pstrykać... na koła! chyba dla zabawki.
I ganiąc polskie młyny ten pod niebo wznosi,
Bo mówi, że to szwedzki... Ale cóżto Zosi?


Julia.

Nie śmie mówić.


Radost.

Hm, hm, hm, czemże tak strwożona?


Julia.

Chce wstąpić do klasztoru.


Radost.

Do klasztoru? ona?

(śmieje się)

No do tego klasztoru wiem ja dobrze drogę.


Zofia (całując rękę ojca).

Ach, ojcze, ja Astolfa żoną być nie mogę.


Radost.

Żarty?