Już ja was do porządku doprowadzić muszę,
Ale aż z was każdemu dobrze karku wzruszę.
A że też, Panie Janie, zrzędzisz jak najęty!
Jeszczem u ciebie gęby nie widział zamkniętej.
A Pan brat niemy? nigdy, nigdy już nie gada
Ani słówka?
I owszem, gdy mówić wypada.
Gdy się kłócić wypada, dokuczyć, sprzeciwić;
Bo cóż to może szkodzić, co to może dziwić,
Że za niepilną służbę służącego łaję?
By siedzieli kamieniem na to są lokaje.
Musiałem wprzód ochrypnąć, nim usłyszeć raczył,
Chciałem go właśnie posłać, byś chwilę naznaczył,
W którejbyśmy raz mogli rozmówić się z sobą:
Niechaj napróżno doba nie mija za dobą,
Niech nasza synowica już dłużej nie czeka,
A zwłaszcza, niech się skończy ta nudna opieka.
Przyszedłem, jestem, słucham; o cóż ci więc chodzi?
Czegoż sobie krew psujesz, jeszcze ci zaszkodzi.
O! i u pana Piotra żółci jest nie mało.
Mówię biało, on czarno; ja czarno, on biało,
I tak prawie od wschodu do zachodu słońca
Nigdy kłótnie nie mają między nami końca.
Już dalej żyć nie mogę w nieustannej wojnie,
Chcę być panem nie sługą i rządzić spokojnie.
Ach, nimem tu przyjechał, bodajem kark skręcił!