Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/265

Ta strona została skorygowana.
Pan Piotr.

Dzień, w którym tu stanąłem, bodaj się nam święcił.


Pan Jan.

Mój luby, słodki bracie, powiedzże mi, proszę,
Jakież tu masz uciechy, jakie masz roskosze:
Dla nieznośnej opieki w cudzym domu siedzieć,
Pannę, jak ochmistrzynie pilnować, strzedz, śledzić.
Na co, po co, dla czego? niechże mi kto powie.
Dla tego, że Waćpanu ubrdało się w głowie,
By moja synowica nie była w mym domu.


Pan Piotr.

Nadanej współopieki nie zwierzę nikomu;
Zofia nie potrzebuje zakosztować miasta,
Gdzie, im dłużej się bawi, chęć bawienia wzrasta.
Cóż tam w rzeczy dobrego nauczyć się może?
Szukać uciechy w zbytkach a chwały w ubiorze,
Gadać, prawić beż celu, oczkiem wabić skrycie
I o niczém nie myśleć przez całe swe życie.
Nie, tego znać nie będzie nasza synowica:
Cnotą skromną, lecz trwałą niech duszę zaszczyca,
Niech czczemi próżnościami nie zaprząta głowy,
Niech umie cenić mierność i spokój domowy
I na wsi podług stanu, niech męża wybierze.


Pan Jan.

Na mnie pewnie Zofia spuści się w tej mierze.


Pan Piotr.

W tej mierze na Waćpana wybór nie zezwolę.


Pan Jan.

Czemu?


Pan Piotr.

Bo zły.


Pan Jan.

Wszak nie wiesz.