Każdy chętnie zje u niej, butelkę wysuszy,
Wdzięczy się jej i kłania, ale gardzi w duszy.
Pan Lubomir wie wszystko, zna i świat i ludzi.
Zatém to Pan Lubomir słówkami cię łudzi?
Nie łudzi, bo mnie kocha.
O, dziewczyno płocha!
Któż ci, kiedyś bogata, nie powie że kocha?
Znam ja dobrze paniczów w teraźniejszej chwili,
Co już w dwudziestym roku pół życia przeżyli.
Paryż! kochany Paryż! To ich hasło lube!
Pędzi jeden i drugi jak na swoję zgubę,
A gdy tam, co posiada, wszystko wraz utraca,
Pełen najdroższych wspomnień, ale goły wraca,
I kiedy już ostatki swej spuścizny trwoni,
Jak pies gończy za lisem, za posagiem goni.
Dla takiego i przysiądz znaczy bardzo mało,
Byle mu się najprędzej zbogacić udało
I byle mógł bądź co bądź, z żoną czy bez żony,
Wrócić znowu w rospusty zamęt ulubiony.
Nie turbuj się, stryjaszku, ja sobie poradzę,
Jużem przecie nie dziecko, miej to na uwadze;
Daj tylko zezwolenie: on młody, ja młoda,
On kocha i ja kocham, a tak będzie zgoda.
Nie jestem opiekunem jakich wielu liczą,
Którzy wiecznej opieki chętnie sobie życzą.
Małoletni dla takich najczystsza intrata
I kiedy chce wyjść na świat, nim jeszcze ma lata,