Któż zatem zostaje?
Pan Szambelan Dorancki godnym mi się zdaje.
Ten z miechowskim orderkiem fircyk posiwiały,
Co diabli wiedzą na czém strawił wiek swój cały,
Nie w wojsku, i nie na wsi, ani na podróży,
Z państwem się tylko brata lub mu raczej służy;
Wprawdzie ma dość majątku, posag miernie ceni,
Lecz mniema, że zaszczyci, z którą się ożeni.
Nie odwyknie, do czego nawykał tak długo,
Będzie miał przyjaciółki, żona będzie sługą,
I szczęście, jeśli z wiekiem, w obliczu swych dzieci,
Nierządem, jak Pan Zdzisław, scen brudnych nie wznieci.
Ale, to wszystko mniejsza, bo może się mylę,
Lecz to dobrze zważałem i to razy tyle,
Że kiedy w towarzystwo wejdzie niespodzianie,
Pół słowa na języku każdemu zostanie;
Nikt już śmiało nie mówi, nikt sobie nie wierzy
I nim głosu dobędzie myśli swoje mierzy.
Nie wiem, co za przyczyna i nie chcę dochodzić,
Lecz, co na Szambelana, nie mogę się zgodzić;
Wszakże już Pan Rymowicz godniejszy, jak wnoszę.
Ach! tylko mi poety nie wspominaj, proszę!
Żaden z nich ni o sobie ni też w sobie myśli,
Jakieś światy nieznane wrzącym duchem kreśli,
Nie lubi się zatrudnić ni dziećmi, ni żoną,
Bo go gdzieś jakieś wabi nieśmiertelnych grono;
Lecz gdy się tak z dnia na dzień zajmuje Parnasem,