Tu go na ziemi skubią i kradną tymczasem.
Zostaje potem zwykle bez grosza dochodu
I chociaż nieśmiertelny, musi umrzeć z głodu.
Tak, jak Pan Pegaziński... znałem go przed laty;
Wziął po ojcu majętność, miał piękne intraty,
Lecz cóż, kiedy nieszczęściem pomyślał o Febie
I zapomniał o ludziach, zapomniał o chlebie.
Koło jego wrót jechać bały się sąsiady,
Aby nie spotkać bajki, ody lub balady,
A gdy złapał, to szczęście, jeśli o zachodzie
Mógł kto dwudziestej czwartej wyśliznąć się odzie.
O przyszłości nie myślał, wszystko co mógł tracił,
Długów dużo narobił, podatków nie płacił,
Rymował a rymował i latał Pegazem,
Aż prozą wzięto wioskę za sądu rozkazem,
I teraz gdzieś pod strychem pewnie z nędzy ginie
I ukończa przy wodzie, co zaczął przy winie.
Cóż z tego, proszę, dzieciom i zgłodniałej żonie,
Że mąż w biedzie wawrzynem uwieńcza swe skronie?
Cóż są te chwały, sławy, świątynie, kościoły,
Kiedy każdy poeta całe życie goły?
Ten zły i ten nie dobry... i cóż Panie Janie.
Jak tak zaczniesz wybierać, młodzieży nie stanie,
I chociażto ja niby chętnie się przeciwię,
Milczę całą godzinę... ty gadasz szczęśliwie.
Więc może znowu zrzędzę?
To nie twoja wada.
Jużci mówię czasami, gdy mówić wypada,