Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom I.djvu/287

Ta strona została skorygowana.
Lubomir.

Poznałeś się pan przecie na mnie i na sobie?
Tak jest, chciałem żartować, sekretu nie robię,
I zdaje się, że kiedym tak długo w tym domu,
W którym dobrego słowa nikt nie da nikomu,
Gdzie od samego rana i kłótnia i wrzawa,
Zdaje się, żem rzędzenia już dostąpił prawa.
Prawdziwie, mało znałem tak niezgodnych braci:
Żaden z was sposobności najmniejszej nie traci,
By drugiemu dokuczyć, być nieszczerym w radzie,
Przeciwić się i nudzić w najlichszym układzie.
Złém jest każda niezgoda, lecz zgrozą w rodzinie:
Doznawać wciąż niesnasek, dobrze czy źle czynię,
Mieć zawsze prześladowcę, szpiega w każdym kroku,
Czytać niechęć w braterskiém i sercu i oku,
Chytrością, chytrość płacić, żyć ciągle w niezgodzie,
Widzieć radość w strapieniu a zazdrość w swobodzie,
I czuć, że się serc naszych natura wyrzekła,
Takie życie, mém zdaniem, czysty obraz piekła.


Pan Jan.

A, już tego za nadto! cóż to jest u kata?


Lubomir.

Jest, że Pan jesteś zrzędą nieznośnym dla świata.


Pan Jan.

Ale...


Lubomir.

Słusznie, niesłusznie, wszystkiemu przyganiasz.


Pan Jan.

A już!...


Lubomir.

A od nagany siebie nie zasłaniasz.


Pan Jan.

Panie...