Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/031

Ta strona została uwierzytelniona.
Wacław.

Tak... katar... katar zaraz oczy zmienia.

Alfred.

Katary teraz mocne, nietrzeba wychodzić.

Wacław (z pośpiechem).

O, i owszem, i owszem, nie może zaszkodzić:
W domu siedzieć, to niezdrowo.

(do Elwiry).

Jakże najdroższe życie, jakże z twoją głową?

Elwira.

Nie wiem, czy będę...

Wacław.
(nie słuchając odpowiedzi, do Alfreda).

Wiesz, dostałem charta;
Co za skład, wielkość! rzecz widzenia warta.
Zmartwię Henryka, bo takiego nie ma;
Zaden z nim porównania pewnie nie wytrzyma,
O, i twój Sokół za nic, tą razą wybaczysz:
Tyli, czarny jak gałka, a kita... zobaczysz.
Ale teraz powiedz mi, co się z tobą działo?
Tak cię w świecie widać mało,
Zwłaszcza wieczorem unikasz zabawy.
Cóż dziś robiłeś? żądam ścisłej sprawy.

Elwira.

Może w tém tajemnica, nie wypada śledzić.

Wacław.

Pewnie nie dla mnie.

Alfred.

O, wszystkim powiedzieć
I ścisłą sprawę zdać mogę,
Jaką odbyłem dziś drogę:
Byłem u Stolnikowej; po co? nie wiem prawie.