Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/039

Ta strona została uwierzytelniona.
SCENA IX.
(Kamerdynery wynoszą kandelabry ze świécami, lampa zostaje.)
Justysia (sama).
(wygląda; potém wybiega; patrzy za drzwi, któremi wyszli; zamyka i wraca).

Wiem, wiem kto wróci, przysięgłabym prawie,
Wkrótce usłyszę do okna pukanie.
Ach, mądry, kto na dole wymyślił mieszkanie!

(palec z palcem spotykając)

Otworzyć, nie otworzyć, otworzyć, otworzyć,
Otworzyć! aha, tak z losu wypadło.
Muszę też i panicza trochę upokorzyć:
Niech choć raz własne zobaczy zwierciadło.
Justysia nie trzpiot, pomyśli o sobie,
Ważyć wszystkiego nie chcę w każdej dobie;
Jutro więc całkiem postać rzeczy zmienię,

(wyniosło)

Bo tak mi każe honor i sumienie.

(śiada przy stole i po krótkiém myśleniu)

Ale cóż znaczy, że go dotąd niema?
Jednak podobnoś dał mi znak oczyma.
Gdyby... ha!... ciszej... jakiś szmer w ogrodzie.
Tak... on... niemylnie: poznaję po chodzie.

(obraca się tyłem do okna i zaczyna czytać: słychać pukanie w okno)
(odskakując na środek)

Ach! ach!

Alfred (za oknem).

Justysiu! to ja, otwórz.

Justysia.

Ja się boję.

Alfred.

Otwórzże prędzej; bo na zimnie stoję,
Justysiu! (puka)