Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/041

Ta strona została uwierzytelniona.
Alfred (klękając żartem).

Przepraszam cię, królowo!

Justysia (tym samym tonem).

Przebaczam.

Alfred.

Więc siadam.

Justysia.
(stając przed siedzącym na kanapie).

Co ja się Panu zawsze nie nagadam,
Poco tu przychodzić,
Mnie i Panią zwodzić?

Alfred (biorąc ją za rękę).

Brawo, Justysiu, morały!

Justysia.

Zdałyby się Panu, zdały.

Alfred.

Tak sądzisz?

Justysia.

Zapewne, bo...

Alfred (sadzając koło siebie).

Tylko gadaj zblizka,
Z daleka nic niesłyszę.

Justysia.

Niechże Pan nie ściska.

Alfred.

Inaczej być nie może: chcąc pojąć morały,
Trzeba, aby do serca blizki przechód miały.

Justysia.

Pan wielki filut!

Alfred.

Początek wspaniały.

Justysia.

Bo czy też może na świecie uchodzić,
Żeby tak brzydko moję Panią zwodzić?

Alfred.

A któż ją zwodzi?