Co ja z tą żoną utrapienia znoszę!
To rzecz nieznośna a nawet i zdrożna,
Że w swoim domu nic robić nie można.
Wierz mi Elwiro, złą obierasz drogę,
Spokojnie patrzeć i milczeć nie mogę;
Czy moda, czy cudza rada,
Obie zarzucić wypada:
Wesołość, zabawy, stroje,
Wszystko to ma miejsce swoje;
Lecz obowiązki, zwłaszcza względem nieba,
Zawsze naprzód kłaść potrzeba,
Mieszać ich z sobą nigdy nie przystoi
I kto nagany się boi,
Ten swe czynności z każdą porą zgodzi.
Ależ nie wiem o co chodzi.
Wszakże powiadam, że wcale nie ładnie,
Kiedy która jak wicher do kościoła wpadnie,
Dziesięć razy się ruszy i wstanie i siędzie,
A zabawiwszy kwandrans wylatuje w pędzie,
Rzuca się do karety z równym szmerem, trzaskiem,
I próżniackiej gawiedzi cieszy się oklaskiem,
Która podobnież w niedzielnej oprawie
W publicznych miejscach stoi na wystawie.
Czy to do mnie?