Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/059

Ta strona została uwierzytelniona.

Wtedy przyjaźnią nie zwodzą się moją,
W swojém znaczeniu biorą każde słowo
I zwykłą drogę skracają połową.

Alfred.

Jakżeś mnie zdziwił tą nauką nową!
O mój mistrzu doskonały,
Czemuż twe dla mnie przykłady ustały!

Wacław.

O mój uczniu najmilszy! poznasz w swojej porze,
Że inaczej być nie może.
Niech się żonaty gdziekolwiek udaje,
Ileż przeszkód nie zastaje!
I jego żona, i mąż z drugiej strony,
Spokój domowy, familijne rady,
A co najgorsza nad wszelkie zawady,
Te, jak bijące na krogulca wrony,
Co swe grzechy przeżyły, stugębne matrony.
Jeśli zaś ujdę ich sowiemu oku
I skrytym będę w każdym moim kroku,
Jeśli nieznany zwiodę i oddalę
Tak opiekuny, jak jawne rywale,
Choć szczęśliwym zostanę w jak najwyższym względzie,
Cóż? kiedy o tém nikt wiedzieć nie będzie.

Alfred.

Tak więc mężowie spokojni być mogą?

Wacław.

Najspokojniejsi, nie tylko przeze mnie:
Nikt ich już teraz nie nabawi trwogą
Albo nabawi daremnie.
Dzisiejsza młodzież zakochana w sobie,
Myśląca tylko o swojej ozdobie,