Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/063

Ta strona została uwierzytelniona.
Wacław.

Skromna, nieśmiała.

Alfred.

Ach, znam ją dokładnie!

Wacław.

A nadewszystko, że bardzo nabożna.

Alfred.

Większej rękojmi czyliż pragnąć można?

Wacław.

Tak więc jestem bezpieczny we wszelkim sposobie:
Ufam czasom, Elwirze a najwięcej sobie.
Znam ja, bom niemi chodził, wszystkie ścieżki, drogi,
Któremi się skradają chytre mężów wrogi;
Mam ja wszystkie fortele dokładnie w pamięci,
Nikt mnie nie minie, nikt się nie wykręci;
Bo wierzaj mi, że zawsze wódz biegły i stary
Młodzika w pierwszej wojnie niweczy zamiary;
Nareszcie, jak gra szachów, jest miłostek sztuka:
Każdy w niej do zwalczenia skrytej drogi szuka,
Lecz jeśli znawca jaki z zimną krwią zobaczy
Dwóch przeciw sobie zapalonych graczy,
Łatwo plan zgadnie i postrzeże wady;
A gdy jednemu zechce dawać rady
I przy nim ciągle jak na straży będzie,
Gdy Laufrów przejmie i zatrzyma w pędzie,
Konika zbije w najlepszym zamachu,
A zwłaszcza gdy Królowę ustrzeże od szachu,
Wtedy drugiego nieochybna strata:
Musi się poddać albo dostać mata.

Alfred.

Warteś katedry, ja zawsze powtarzam,
Nawet twoje naukę za ważną uważam,