Strona:PL Aleksander Fredro - Dzieła tom II.djvu/085

Ta strona została uwierzytelniona.
Wacław.

Nie, nie, zazdrość nie zazdrość, niechaj co chce będzie,
Ja dzisiaj objaśnionym muszę być w tym względzie.

(po krótkiém milczeniu)

Niech tylko jaki pozór na myśl mi przypadnie...
Z kimże żyje Elwira? wszystkich znam dokładnie.

Alfred.

Czekaj, co za myśl! Może... tak jest nie inaczej:
Justysia jej służąca, przyjaciółka raczej,
Co się swą francuzczyzną często lubi chwalić,
Wszak łatwo mogła kogo miłością zapalić;
A naśladując modę i wieku zwyczaje,
Chociaż Polka, po polsku w miłość się nie wdaje:
Wszystko więc po francuzku, bilet i rozmowa.
Tak robią nasze panie, tak świata połowa,
Dla czegożby Justysia nie tak robić miała
I umiąc po francuzku, po polsku pisała?
Nawet przypomnij sobie, gdym wszedł niespodzianie,
Szła, wróciła i pono... prawda, wyśmienicie,
Chciała ci mowę przerwać i wstrzymać odkrycie;
Tak, wierzaj mi, niepróżne są domysły moje.

Wacław.

Justysia? to być może, wiesz, tego się boję.

Alfred.

A tobie co to szkodzi?

Wacław.

No, jużci nie szkodzi,
Ale to w moim domu... jakoś nie uchodzi...
Aby pod moim bokiem... moralność cierpiała.

Alfred (z ironią powtarzając).

Aha, moralność!